czwartek, 6 sierpnia 2015

Rozdział 3 - Zderzenie z rzeczywistością

Jeszcze tylko trzy minuty. Tylko trzy.
Patrzyłam z litością na minutnik. W żaden sposób nie chciał przyspieszyć odliczania mimo, że zaklinałam go wzrokiem by mi pomógł. Czułam, że zaraz wypluję płuca, a za nimi podążą moje nogi. Mięśnie bolały mnie niemiłosiernie. Gdybym nie odpuściła sobie z treningami pewnie miałabym lepszą kondycję. Czy astmatyk może mieć lepszą kondycję?
Biegłam z wywalonym jęzorem, z wolna zaczynając się zataczać. Niezwyciężona Aimée.
Akurat, jęknęłam w myślach.
Zacisnęłam mocno dłonie na oparciu bieżni i starałam się wsłuchać w muzykę. Została jeszcze chwila i z radością będę mogła po raz kolejny przybić sobie piątkę za wytrzymałość i znoszenie tych tortur. Gdyby nie problemy z oddychaniem, niewykluczone, że lubiłabym biegać.
Zmniejszyłam prędkość do 6 km/h i wytarłam spoconą twarz ręcznikiem.
Zdjęłam słuchawki i odetchnęłam z ulgą zadowolona, że moje ciało już niedługo nabierze odpowiednich kształtów. Wyjście na siłownię było zbawienne dla mojego brzucha i nóg, nie mówiąc już o moim dobrym samopoczuciu.
Wyłączyłam program treningowy i skierowałam się w stronę maszyn. Musiałam koniecznie wzmocnić ręce i brzuch. Ustawiłam odpowiednie obciążenie i usiadłam na pierwszym sprzęcie. Po uspokojeniu rytmu serca mogłam śmiało przystępować do ćwiczeń.
W przerwach spoglądałam na blondyna mocującego się z hantlami. Wziął za duże obciążenie i teraz głośno sapał. W przeciwieństwie do otaczających go koksów, nie patrzył na pracę swoich mięśni w lustrze. Przyglądał mi się zamykając oczy na kilka sekund przy dociąganiu ciężaru do klatki piersiowej.
Już od dawna nie krył się z prześladowaniem mnie. Szczęście mu sprzyjało. Chyba sam w nie nie wierzył. Nie musiał się pozbywać Mikołaja z mojego życia, sam usunął mu się z drogi.
Z marnym skutkiem dla mnie, niestety.
Kacper łaził za mną odkąd przeprowadziłam się do Wrocławia. Jego napalony wzrok prześladował mnie w środkach komunikacji, odprowadzał na uczelnię i do mieszkania. Wodził oczami po moich napiętych mięśniach pewnie wyobrażając sobie nie wiadomo co. Był marzec, a jego nadmierne zainteresowanie zaczęło mi ciążyć już w listopadzie.
Nie wyglądał na kulturystę, daleko mu też było do wysportowanej sylwetki i z pewnością jedynymi epizodami związanymi ze sportem były mecze piłki nożnej oglądane w telewizji, a jednak wytrwale ćwiczył na siłowni. W tych samych godzinach co ja. W poniedziałek, środę i piątek. Zawsze.
Zastanawiałam się czy on w ogóle choruje, śpi albo wyjeżdża z miasta. Każdą chwilę spędzał na podglądaniu mnie, mojego planu zajęć, moich znajomych. Chodził na te same imprezy co ja. Jedynym wyjątkiem od tej reguły okazało się korzystanie z toalety. Chyba brakowało mu odwagi, żeby wejść za mną do damskiego klopa.
Nie dane mu było też przekroczenie progu mojego mieszkania.
Nie przypuszczałam, żeby był groźny, ale jego nadmierne zainteresowanie moją osobą nie raz mnie przerażało. Zwłaszcza to zjawianie się znikąd i przypominanie mi o jego obecności.
Powoli kończyłam trening i przygotowywałam się na podróż autobusem z moim stalkerem.
Przestałam już podskakiwać na jego widok, gdy wychodziłam z szatni. Nie próbowałam też zbywać go miłym słówkami. Nawet najordynarniejsze teksty nie były w stanie go zniechęcić, a mnie brakowało już pomysłów na wyzwiska czy straszenie. Cały czas pokładałam nadzieje w Mikołaju, który najwyraźniej był zbyt zajęty swoją nową zdobyczą, żeby pokazać Kacprowi gdzie jego miejsce.
Tak to czasami w życiu bywa - nieśmiertelny tekst mojego taty.
Przewróciłam oczami w geście bezradności. Chwyciłam ręcznik i butelkę wody i lekkim krokiem ruszyłam w stronę prysznica.
Nie powiem, żeby przez myśl nie przeszło mi, że Kacper mógł umieścić kamery w każdej kabinie i po wyjściu z szatni obserwować mnie na małym monitorku. Ta wizja prześladowała mnie równie natarczywie co nieustępliwy blondyn.
Przebrałam się szybko licząc na to, że uda mi się wyjść przed nim, wskoczyć do autobusu i zniknąć. Otworzyłam drzwi prosząc w duchu, żeby tym razem plan wypalił.
- To był dobry trening - przywitał mnie jego przerażająco biały uśmiech.
Nadzieja matką głupich.
Skinęłam tylko głową na potwierdzenie i bez słowa przeszłam obok niego.
- Jak się czujesz? - spojrzał na mnie z troską.
- W porządku - wzruszyłam ramionami.
Tak naprawdę czułam się beznadziejnie. Bądź co bądź mój ex zakończył dwa dni temu najważniejszy związek w moim życiu.
Weronika kiepsko odnajdywała się w tak kryzysowych sytuacjach. Unikała wszystkiego co można było opisać słowami: zobowiązanie, związek czy miłość. Patrząc na sytuację, w której się znalazłam, ciężko było mi nie przyznać słuszności jej rozumowaniu. Mimo wszystko imprezowanie nie było moim sposobem na radzenie sobie ze złamanym sercem.
- Trochę się rozerwaliśmy w sobotę - Kacper otworzył przede mną drzwi i dał mi wyjść pierwszej z siłowni.
Taaaak, pomyślałam.
Byłam tak nawalona, że prawie udało mu się dokonać próby gwałtu w jakimś zaciemnionym rogu pokoju Scooby'ego. Szczęściem Weronika nie straciła czujności i dzięki swojemu szóstemu zmysłowi (bo trzeźwym umysłem na pewno wtedy nie dysponowała) uratowała mnie z opresji.
- Faktycznie. To była szalona noc - nie omieszkałam naładować tego zdania potrójną dawką ironii.
Wsiedliśmy do autobusu i zajęliśmy dwa wolne na przeciwko siebie miejsca.
Wyjrzałam za okno i westchnęłam przeciągle powracając do rzeczywistego świata. Przez cały weekend unikałam urządzeń, które mogłyby w jakikolwiek sposób dać innym dojście do mojej osoby. Towarzyszyła mi tylko moja przyjaciółka faszerując mnie tonami tabliczek czekolady i litrami mleka truskawkowego.
- Endorfiny wyleczą cię ze wszystkiego. Nie ma na świecie lepszego lekarstwa. To jest podstawa każdej kuracji! - celowała we mnie kolejną tabliczką.
Może faktycznie powinnam przemierzać świat z kroplówką z mleka czekoladowego? Mimo wszystko te dziwne lecznicze metody Weroniki przyniosły jakieś efekty. Od soboty nie uroniłam ani jednej łzy, a w mojej głowie zrodziła się szalona wizja życia po Mikołaju. W normalnych okolicznościach pewnie zasmarkana oglądałabym telenowele i zastanawiałabym się czemu mnie zostawił. Wmówiłabym sobie, że musiałam z czymś nawalić i że nie jestem nic warta. A tak musiałam spalić miliony kalorii, które przyjęłam przez weekend, dzięki czemu poczułam, że jednak coś osiągnęłam po utracie Mikołaja i życie może toczyć się dalej. Z nim czy też bez niego.
Weronika skutecznie stłumiła moje zapędy do ambitnego lamentowania przez kolejny tydzień, miesiąc, ewentualnie kilka miesięcy, i za to byłam jej niezmiernie wdzięczna.
Poczułam rękę Kacpra na swoim kolanie i momentalnie się zjeżyłam. Spoglądał na mnie niewinnie, ale zdawałam sobie sprawę z tego, że chciał to zrobić od soboty.
- Odleciałaś - zaprezentował przede mną jeden ze swoich łobuzersko-uwodzicielskich uśmiechów.
Gdybym go nie znała i miała 13 lat, pewnie uznałabym ten gest za uroczy, a moja twarz przypominałaby wściekle czerwonego raka. Niestety jako zraniona dwudziestolatka dysponowałam raczej mentalnością zmęczonej życiem czterdziestki, więc nie drgnęła mi nawet powieka, gdy miażdżyłam go wzrokiem. Spojrzałam na miejsce, w którym naruszona została moja prywatność chcąc upewnić się, że wszystko z moją nogą w porządku.
- Pytałem czy może w ramach wsparcia, mógłbym cię dzisiaj odebrać z uczelni.
- Nie ma takiej potrzeby. Już się pozbierałam - odrzekłam trochę zbyt szybko.
Byłam pewna, że i tak pojawi się pod budynkiem uczelni i odprowadzi mnie do mieszkania z oddali, ale dopóki trzymał się na dystans dopóty mogłam się łudzić, że jestem bezpieczna. Gdyby dostał zielone światło mógłby posunąć się bardzo daleko, a tego nie chciałam. Całe szczęście nie nalegał bym zmieniła zdanie.
Na przystanku wmieszałam się czym prędzej w tłum przechodniów i zeszłam do przejścia podziemnego. Mimo wszystko czułam na sobie jego wzrok prześwietlający maszerujących ludzi. Obserwował mnie uważnie. Wiedziałam, że zawsze mnie znajdzie. Nie mogłam mu się schować.
Przyspieszyłam kroku i ruszyłam w stronę pracowni biochemii. Wchodząc po niekończących się schodach powtarzałam metody wykrywania białek. Powiesiłam kurtkę w prowizorycznej szatni i włożyłam na siebie biały fartuch. Sprzedawca twierdził, że był szyty właśnie dla mnie. Miałam szczerą ochotę wrócić do jego sklepu i rzucić mu ten badziewny materiał w twarz. Rękawy były zdecydowanie za krótkie, sięgały mi do połowy przedramion, a całość prezentowała się na mnie jak worek ziemniaków.
Weszłam na korytarz przed salą i posłałam Anecie udręczone spojrzenie. Ona zrobiła to samo i obie się do siebie uśmiechnęłyśmy.
- Za Chiny ludowe nie byłam w stanie uczyć się o tych pieprzonych odczynnikach - powitała mnie radośnie. - Widzę, że dobrze się trzymasz.
Zmarszczyłam brwi.
- Już wiesz?
Pokiwała głową.
- Bardzo mi przykro, Aimée.
- Tak czasami bywa - mój głos zabrzmiał pusto.
Usiadłam na ławce obok Anety i obie w ciszy oczekiwałyśmy otwarcia bramy piekieł.
W mojej głowie ciągle pobrzękiwało pytanie skąd? Jak się dowiedziała?
Ale wtedy przypomniałam sobie, że mieliśmy z Mikołajem oznaczony status związku na portalu społecznościowym. Pewnie zmienił go na wolny.
- Nareszcie dałaś mu spokój.
Spojrzałam ze zdziwieniem na koleżankę z grupy. Martyna stała przede mną ze swoją świtą roztaczając wokół zapach lawendy.
- Słucham?
- Nie zgrywaj idiotki. W końcu przejrzał na oczy - zmierzyła mnie wzrokiem. - Tylko popatrz na siebie. Nie wiem czemu zajęło mu to tyle czasu - zapiszczała przeciągle co wskazywało na to, że był to najprawdopodobniej śmiech.
Jej wierne towarzyszki zaczęły kwilić i krztusić się razem z nią.
Aneta patrzyła na mnie zdezorientowana i chyba chciała coś powiedzieć, ale blondynka ją ubiegła.
- Nie przeszkadzaj już więcej mnie i mojemu chłopakowi - wycelowała we mnie palec. - Dobrze ci radzę.
Odeszła zabierając ze sobą trzy swoje pomagierki i mocny zapach lawendy.
- Aimée, wybacz, ale ja nie wiedziałam, że ty nie wiesz!
Z wrażenia nie mogłam wydusić z siebie ani słowa.
Czy on sobie ze mnie żartował?

4 komentarze:

  1. Brawa dla mnie, że dopiero teraz zauważyłam, że wróciłaś -.-
    Ja i moja spostrzegawczość rządzą :|
    Rozdział świetny, tym razem ukazałaś Kacpra jako najprawdziwszego Stalkera, na prawdę jest przerazający i boję się o Aimee.
    a Mikojała nie cierpie, jak wcześniej, nie wspomnę o Martynie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W sumie to sama ci się nie dziwię, bo naprawdę nie było mnie sporo czasu i jestem na siebie zła, że tyle mi to zajęło, ale jak już wcześniej pisałam na Twoim blogu, po prostu problemy mnie przytłoczyły i wszystko zaczęło się przesuwać w czasie, nie mówiąc już nawet o tym, że zabrakło mi i weny i chęci do pisania.
      We wcześniejszej wersji nie było dogłębnie pokazane jak strasznie Kacper dręczył Aimee, postanowiłam to zmienić. Bardzo mi to przeszkadzało. Sama się boję o Aimee :P
      Dzięki, że się pojawiłaś <3

      Usuń
  2. Rozdział powinien być zatytułowany: "Od dwóch dupkach, którzy wykazują oznaki popierdolenia." Mikołaj to skończony skurwiel, Kacper nadal mnie niepokoi, a Martyna wciąż ma wyższego ego niż IQ. Rozdział lekki i przyjemny. Tak trzymaj!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, Martyna nadal jest suką. Powiem nawet, że po wakacjach jad, który wstrzykiwałam w tę postać ma jeszcze większą moc. Miło mi, że zdecydowałaś się do mnie zajrzeć :)

      Usuń