- Spieprzaj z ulicy głupia cipo!
Spojrzałam beznamiętnym wzrokiem spod przyklejonej do mojego czoła grzywki, w oczy goryla siedzącego w białym audi. Wstałam z ziemi próbując ogarnąć swoje ubranie, całe upstrzone błotnymi plamami. Deszcz nieprzerwanie moczył mnie całą, znęcając się zwłaszcza nad moimi włosami. Stłuczone biodro cholernie bolało i już wiedziałam, że wieczorem zastanę piękną siną plamę w miejscu uderzenia. Potarłam dokuczającą mi nogę przypominając sobie o zdartym łokciu. Oczy mi się zaszkliły z bezradności. Co za cholerny dzień.
Ryk klaksonu szybko mnie otrzeźwił. Zamiast łez, w moich oczach w sekundę pojawiły się iskierki złości. Miałam ochotę podejść do postawnego mężczyzny w huczącej furze i zaserwować mu mój popisowy cios w szczękę, ale zrezygnowałam. Mój spektakularny upadek przyczynił się do powstania mini-korka, który w ciągu następnych kilku minut kiedy wymierzałabym uderzenie osiłkowi, mógłby przerodzić się w prawdziwe piekło. Powlokłam, więc swój tyłek na drugą stronę ulicy obrzucając goryla miażdżącym wzrokiem. Moim powolnym krokom towarzyszyło walenie basów w jego szpanerskim aucie. Pisk opon i mężczyzna zniknął z pola widzenia.
Usiadłam na ławce ignorując fakt, że była cała mokra – już dawno przemokłam do ostatniej nitki. Parę godzin wcześniej siedziałam w ciepłej restauracji, ciesząc się jak wariatka. Czemu?
No właśnie, czemu? Mogłam się tego spodziewać. Kto normalny zabiera przecież swoją dziewczynę do restauracji po to tylko, żeby spędzić z nią miło czas? Przez dwa lata naszego związku największym luksusem było spotkanie w KFC, mimo, że dobrze wiedział, jak bardzo nienawidzę tego fastfoodu. Nie przeszkadzał mu nawet mój wegetarianizm. Mogłam przecież zamówić sobie sałatkę, czyż nie?
- Nie – burknęłam pod nosem ścierając mokrym rękawem płaszcza, stróżkę wody płynącą po moim nosie.
Zabrał mnie do restauracji. Po dwóch latach. Trzeba było przewidzieć, że to nie będzie nic miłego. Wystroiłaś się wariatko, cieszyłaś się, to teraz masz swoją radosną nowinę.
Kiedy dwa dni temu ze stoickim spokojem powiedział mi, że zabiera mnie do ekskluzywnego lokalu w centrum miasta, prawie umarłam ze szczęścia.
- Naprawdę, nie musimy się narażać na takie wydatki – próbowałam się upewnić, że się nie przesłyszałam.
- Pamiętaj, że dla Ciebie wszystko co najlepsze. Zawsze – uśmiechnął się i pocałował mnie w czoło.
Właśnie, pocałował w czoło. Może to był znak ostrzegawczy? Nie usta, tylko czoło. Będę musiała poczytać o symbolice całowania w czoło.
Dla Ciebie wszystko co najlepsze.
Śmiech na sali. Kupiłam sobie za ostatnie oszczędności cudowną sukienkę, najbardziej okrojoną i opinającą się, w moim życiu. Do tego boski makijaż – delikatny, ale podkreślający moje oczy. Nauczyłam się nawet spleść warkocz dokoła głowy – robótki ręczne nigdy nie były moją mocną stroną, ale po pięciu godzinach na youtube byłam specjalistką. Teraz tusz do rzęs spływał po moim policzku, a rozpuszczone włosy lepiły mi się do czoła i karku. Sukienka opięła się jeszcze bardziej zarysowując moje piersi i uda, a płaszcz tylko mnie bardziej obciążał.
Parę godzin temu przyjechał elegancki pod moje wynajęte mieszkanie. Otworzył kulturalnie drzwi, żebym mogła wsiąść i z gracją zatrzasnął je za mną. Całą drogę był rozmowny, mogło go zdradzić jedynie nerwowe bębnienie w kierownicę. Ale, o zgrozo, wtedy wydawało mi się to podrygiwaniem w rytm piosenek puszczanych w radio. Przysięgam. Nic nie wzbudziło we mnie niepokoju. W restauracji, gustownej nawiasem mówiąc, zamówiliśmy sobie zupę i główne danie. Miałam się nie przejmować cenami:
- Kochanie, nie przejmuj się kompletnie cenami. Weź to na co będziesz miała ochotę – zapewnił nonszalancko machając ręką.
Nie do końca go posłuchałam, starałam się wybrać coś w granicach przyzwoitości. I może na tym polegał mój błąd?
Zjedliśmy, trzymaliśmy się za ręce.. Gdybym nie dopiła tego wina, może nic by się nie stało?
Popijając ostatnią kroplę wina o mały włos się nie zakrztusiłam.
- Pojawił się ktoś inny – rzucił od niechcenia.
To zdanie unosiło się w powietrzu przez kolejnych kilka minut. W moich uszach dzwonił alarm. Serce pompowało krew szybciej niż zwykle. Żołądek się skurczył i poskręcał. Mózg przestał wydawać polecenia, przez chwilę zapomniał nawet o oddychaniu. Siedziałam cała sztywna z chusteczką przy ustach. Przyciskałam ją tak mocno, że odbiła się na niej moja czerwona szminka. Palce wolnej ręki zaczęły zaciskać się w pięść, a ja spoglądałam tępym wzrokiem na człowieka po drugiej stronie stołu.
- Musisz wiedzieć, że nigdy nie chciałem cię zranić – położył swoją dłoń na mojej zaciśniętej w pięść.
Paznokcie wbijały mi się w skórę powoli ją przebijając. Wydawało mi się, że pomału dociera do mnie to co się stało, ale był to raczej stek raniących słów unoszących się w mojej głowie.
- Znam ją już od dawna. Spotykaliśmy się trochę. Zakochałem się.
Zastanawiałam się po co to wszystko mówi. Myślał, że jestem ciekawa? Próbował się tłumaczyć?
- Zakochałeś się – spojrzałam mu głęboko w te obrzydliwe oczy.
Odchrząknął i odsunął dłoń z mojej pięści. Może próbował utrzymywać łączność, żebym lepiej zrozumiała co mówi, a kiedy dotarły do mnie jego słowa, kabel nie był już potrzebny - wystarczyło umysłowe wifi! Jestem przekonana, że moje oczy stały się ciemne, bo dobrotliwy uśmiech zszedł z twarzy mojemu rozmówcy.
- To jak nazwiesz to co czułeś do mnie?
Wiele słów cisnęło się na moje usta. To cud, że spośród tych wszystkich przekleństw wybrałam akurat to pytanie. Wydawało mi się, że było trafne, bo na kilkadziesiąt sekund wytrąciło Mikołaja z równowagi. Biedaczyna, nie wiedział właściwie co odpowiedzieć.
- Cóż.. pewnie było to zauroczenie.
Zauroczenie.
- Ta rozmowa mi uwłacza – wstałam od stołu i podziękowałam za uroczy obiad.
Z godnością wyszłam na moich ośmiocentymetrowych szpilkach na ulicę. Już wtedy nad Wrocławiem zaczęły się zbierać burzowe chmury. Nie słuchając głosu rozsądku – zaraz zacznie lać, spieprzaj do domu – postanowiłam, że moja psychika musi się wybrać na spacer. Długi spacer, w niewygodnych butach, w przeciwną stronę niż moje mieszkanie.
Mikołaj wyszedł zaraz za mną i próbował nakłonić mnie na powrót jego samochodem, ale mój limit upokorzeń na ten dzień został już wyczerpany.
Ściągnął mnie pięknie ubraną do eleganckiego lokalu, zafundował drogie jedzenie i pyszne wino, zaserwował kilka gestów i manier zgodnych z zasadami savoir-vivre po to, żeby mnie zostawić?
- Nalegam, zaraz zacznie padać – chwycił mnie za łokieć i nachylił się do mnie.
- Podziękuję – zaserwowałam mu jeden z moich najbardziej sztucznych uśmiechów. – Spokojnej drogi do domu.
Z nosem w górze i kręcąc delikatnie biodrami szłam przed siebie wmawiając sobie, że jestem niezależną i wyzwoloną kobietą, która ze wszystkim da sobie radę.
Oczywiście w trakcie mojego spaceru zaczęła się ulewa razem z silnymi podmuchami wiatru przez co całe moje ubranie zamieniło się w mokre pranie. Przechodząc przez jezdnię oczywiście jako jedyna z tłumu ludzi, którzy szli razem ze mną, musiałam wykonać spektakularnego orzełka, zdzierając sobie przy tym skórę z łokcia i obijając biodro.
Teraz siedziałam na ławce, przemoczona i zziębnięta. Moje ciało chciało chyba dorównać w cierpieniach psychice narażając mnie na zbłaźnienie się w oczach innych ludzi, podczas gdy ta druga wyrafinowanie niszczyła mnie od środka.
Marznięcie nie należało jednak do moich ulubionych zajęć. Odgarnęłam włosy, układając je na prawym ramieniu i potarłam twarz. Na moich dłoniach pojawiły się czarne strugi. Wyglądałam z całą pewnością jak pierwszorzędowa wiedźma. Uznałam, że najwyższy już czas do domu. Zdjęłam niewygodne szpilki i skierowałam się do południowej części Breslau, dodając do mojej trasy przystanek w sklepie ogólnospożywczym.
Zaczęłam odtwarzać w głowie piosenkę Depeche Mode Halo, żeby za wszelką cenę nie myśleć o Mikołaju. Po około 20 minutach płaczu i brodzeniu bosymi stopami po kompletnie zalanych chodnikach, dotarłam do sklepu, w którym zaopatrzyłam się w ogromne pudełko lodów, trzy piwa i dwie zupki w proszku. Przy kasie dorzuciłam jeszcze czekoladę. Tak na wszelki wypadek.
Chwilę później wspinałam się na moje poddasze. Ciężko sapiąc zatrzymałam się na przedostatnim piętrze i spojrzałam w górę. Od celu dzieliło mnie jeszcze jedno piętro, a moje płuca uparcie udawały, że są mniejsze niż zwykle zmniejszając efektywność mojej wymiany gazowej. To jeszcze tylko jedno piętro, mózg próbował przekonać płuca do współpracy. Nic to nie dało, bo dalej udawały głupie. Jak grochem o ścianę.
Wciągnęłam płuca razem z innymi narządami pod drzwi, pokonując dokładnie 11 schodków. Ledwo udało mi się włożyć klucz do dziurki, nie mówiąc już o przekręceniu go dwa razy w lewą stronę. Zamknąwszy drzwi, padłam jak nieżywa na łóżko i przez następnych pięć minut uporczywie sapałam, łapiąc hausty powietrza. Biodro znowu dało o sobie znać, tylko łokieć ciągle pozostawał niewzruszony.
Zdjęłam z siebie przemoczone ubrania, zostając w samej bieliźnie, i nastawiłam wodę w czajniku. Rozczesałam mokre włosy i spojrzałam w lustro na swoje oczy, które teraz wyglądały jakby ktoś szorował je dwa dni węglem. Zmyłam resztę tuszu łkając do swojego odbicia.
Płakałam wyrzucając zużyte płatki do śmieci.
Płakałam zalewając zupkę w proszku wrzątkiem.
Płakałam wąchając aromat sztucznej pieczarkowej.
Płakałam patrząc na swoje biodro.
Płakałam myjąc się.
Płakałam przebierając się w suche rzeczy.
Płakałam odczytując wiadomość od Mikołaja:
Bardzo mi przykro, nigdy nie chciałem cię zranić. Mam nadzieję, że kiedyś mi wybaczysz i będziemy mogli zostać przyjaciółmi.
Płakałam rzucając telefonem, po odczytaniu wiadomości od Mikołaja.
Płakałam składając telefon po jego spotkaniu z podłogą.
Płakałam zamieniając nazwę kontaktu z „Mikołaj” na „Chuj bez uczuć”.
Płakałam oglądając film, w którym porzucona dziewczyna płakała, że już zawsze zostanie sama.
Uspokoiłam się dopiero po skonsumowaniu pierwszej dawki lodów.
Co mogłam sobie powiedzieć? Na analizę tego co się stało było jeszcze za wcześnie. Na pocieszanie się też było jeszcze za wcześnie. Był to idealny czas na płacz i lament, nie wspominając już o prawdziwej, dobrej histerii. Zdrowy rozsądek, pozytywne myślenie czy wysnuwanie wniosków, to wydawało się zbędne. Najważniejsza była głęboka rozpacz i nieprzebyte morze smutku.
Piekło mnie upokorzenie, świadomość, że gnój zrobił to w najgorszy z możliwych sposobów. Mogłam zadzwonić na pogotowie ratunkowe, znajdujące się w moim telefonie pod numerem 600 518 974. Ale nie mogłam. Nie byłam gotowa na pocieszanie i szukanie tęczowych króliczków w gównianym bagnie życia.
Prawda była jedna, a życie było bezwzględne. Mój chłopak rzucił mnie bezapelacyjnie dla innej dziewczyny. Drugie piwo się skończyło.
- Mój chłopaku mianuję cię od dzisiaj zasranym eks. Za Twoje niezdrowie – upiłam łyk trzeciego piwa.
Pierwszy rozdział bardzo ciekawy, zapowiada intrygującą opowieść. Styl lekki i przyjemny, świetnie się czyta. Pomimo smutnego klimatu jest kilka śmiesznych momentów. Mogę się tylko przyczepić do wyglądu bloga, bo mi się nie podoba (może to też przez to, że jestem zwolenniczką bloggera). Żądam zmiany!
OdpowiedzUsuńMogę Cię zapewnić, że tym razem historia jest przemyślana i będzie zaskakiwać! Dobrze, że uchwyciłaś te śmieszne momenty, bo obawiałam się, że nie są zbyt dobrze zaakcentowane. Chodziło mi właśnie o to, żeby rozdział był przyjemny i powiewał posępnym optymizmem.
UsuńPoprawa wyglądu bloga zostanie uwzględniona przy publikowaniu kolejnego wpisu :D
Oczywiście, że było zabawnie. Czytałam ten rozdział w otoczeniu rodziców i ich znajomych, i ostatkami sił powstrzymywałam się przed wybuchnięciem niepohamowanym śmiechem. Powiem tyle: było blisko.
UsuńPff… No ja myślę!
No hejka ! Jestem i ja ! Rozdział bardzo,ale to bardzo interesujący. Po pierwszym rozdziale, nie wyobrażam sobie, że nie zaczne drugiego ! Jak można zaprosić dziewczynę do drogiej restauracji,żeby z nią zerwać ? No jak ?! To już jest szczyt bezczelności, jednak faceci to idioci ! Nienawidzę mikołaja i mam nadzieje,że jego NOWA dziewczyna potraktuję go tam samo i niech koniecznie zabierze go do KFC :d
OdpowiedzUsuńZestaw pocieszający ze spożywczaka wspaniały ! Na pewno poczuła się lepiej. Ide czytać dalej !
Witam w moich skromnych progach, bardzo mi miło, że zdecydowałaś się zawitać :)
UsuńZ Mikołajem i jego nową dziewczyną temat jeszcze się nie wyczerpał i możesz być pewna, że jeszcze ich spotkasz. To co szykuję dla nich obojga na razie pozostawię dla siebie, ale zabawa będzie przednia – zwłaszcza dla Aimee.
Też uważam, że faceci mają swoje specyficzne zachowania :P